Odwilż, chlapa i brak lodu w naszych rejonach pomógł nam podjąć decyzję o odwiedzeniu wschodniej Polski w poszukiwaniu warunków na nurkowanie podlodowe. Szybko przeorganizowaliśmy wcześniejsze plany i po 350 km podróży, w wesołym towarzystwie, dotarliśmy nad brzeg najsłynniejszego jeziora Polski – Hańczę. Mimo tego, że przyjechaliśmy późnym wieczorem, od razu ruszyliśmy sprawdzić sytuację na jeziorze, które leży około 50 m od ośrodka. Jak się okazało warunki na lodzie i pod nim były doskonałe. Kiedy rano zobaczyliśmy okolicę w świetle dziennym, od razu wiedzieliśmy, że przejechanie kilku setek kilometrów miało sens. Szybkie sklarowanie sprzętu w specjalnie przygotowanym, ogrzewanym pomieszczeniu przeznaczonym wyłącznie na nasze potrzeby, rozkładanie stanowiska i kilka godzin pracy na lodzie, to obraz pierwszego poranka… poezjaJ Po krótkiej przerwie na drugie śniadanie zrobiliśmy pierwsze nurkowanie; widoczność była oszałamiająca – mimo tego, że pod lodem było ciemno ze względu na dużą porowatość lodu, to 14 metrów pod przeręblą widać było wyraźnie stojącego nad krawędzią asekuranta trzymającego linę. Po nurkowaniu, wymianie wrażeń i odprawie w sali kominkowej, pachnącej brzozowym drewnem, zrobiliśmy serię wykładów oraz zjedliśmy „rodzinny” obiad. Poczym ubrani w pianki wyruszyliśmy na lód na ponad godzinne zajęcia z ratownictwa lodowego. Śmiechu było co nie miara, ale realistyczne scenariusze i procedury ratownicze dały nowe doświadczenia i rozszerzyły wiedzę kursantów nie tylko związaną z nurkowaniem ale i udzielaniem pomocy osobom zagrożonym utratą zdrowia i życia w wypadkach lodowych. Wieczorem grzejąc się w blasku kominka zakończyliśmy teoretyczną część szkolenia, a po pełnym wrażeń, emocjonującym dniu z przyjemnością powędrowaliśmy do łóżek, by naładować baterie przed kolejnymi nurkowaniami. Drugi dzień nad Hańczą przyniósł nowe zadania do wykonania – wkręcanie śrub lodowych, praca na kołowrotku, przebijanie się przez lód i oddychanie przez fajkę, czy bardziej prozaiczne, jak walka z przeciekającą maskąJ. Szkolenie zakończyło się egzaminem, po którym pozostało jedynie zabezpieczenie przerębli, sklarowanie i spakowanie sprzętu i powrót do domu. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej!?- niby tak, ale tym razem smutno było wyjeżdżać