Lazurowa woda, nieodkryte wrakowiska, podwodne groty i jaskinie, deptaki pełne opalonych, uśmiechniętych ludzi, dyskoteki pod gołym niebem, naleśniki z dżemem jak u mamy – to właśnie ALBANIA. Żeby tego wszystkiego doświadczyć trzeba było przejechać, bagatela, 3000 km, w tym 1000 pasmem górskim z niezliczoną ilością zakrętów.  Niezapomniane widoki i doborowe towarzystwo pomagało w trudach wielogodzinnej jazdy, chociaż przy końcówce każdy wyglądał celu podróży jak Ziemi Obiecanej.  Pierwszą rzeczą jaką zrobiliśmy po ucałowaniu lądu :), było wejście w  otchłań błękitu, z której praktycznie nie wychodziliśmy do końca naszego pobytu. W naszej pamięci na długo pozostaną wraki  zatopione w samym środku portu i kilkadziesiąt metrów od brzegu, widoczne gołym okiem, zachowane w absolutnie doskonałym, nienaruszonym stanie oraz magiczne jaskinie z powietrznymi grotami. Piękne zatoki z różnorodną florą i fauną, tak charakterystyczną dla klimatu śródziemnomorskiego, jednak o wiele bogatszą w porównaniu z krajami basenu morza Adriatyckiego. Albania okazała się bardzo życzliwym krajem, naturalnym i nie zepsutym komercją, a przede wszystkim bardzo spokojnym i bezpiecznym, nawet późnym wieczorem, czy nad ranem :):) Ciężko było wyjeżdżać, jak to zwykle z miejsc z których zabiera się tyle wspomnień, ale obiecaliśmy sobie wrócić tam jeszcze, bo zobaczyliśmy zaledwie skrawek albańskich cudów i niespodzianek.