Oczami Jerzyka, czyli MotoMoto na tropie wspomnień

Zakręt w lewo, zakręt w prawo i … jedziemy. Z lekkim opóźnieniem, ale wyruszyliśmy w podróż, której finał był gdzieś daleko. Około 2400 km od Elbląga. Naszym celem była Czarnogóra.Podróż przebiegała przez Polskę, Słowację, Węgry i Chorwację. Patrząc na mapę zdałem sobie sprawę, że czeka nas całkiem niezła wyprawa. Pierwszy przystanek: Bukowina Tatrzańska. Duży dom-hotelowiec. Szybkie rozpakowanie, mycie ząbków, światło gaśnie i …. Jest już kolejny dzień. Słoneczny, drugi dzień podróży. Wyjazd trochę się opóźnia. Plotka niesie, że trzeba wymienić jakąś część. Robi się trochę nerwowo. Mijają kolejne chwile. Około 13.00 bus podjeżdża. Sprawnie pakujemy bagaże. Drzwi zamykają się za ostatnim pasażerem. Jedziemy. Czas się dłuży. Droga wydaje się nie mieć końca. Dobiega końca kolejny dzień. Nareszcie Chorwacja. Koniec naszej podróży nabiera powoli realnego kształtu. Ktoś rzucił: przystanek. Patrzę przez szybę. Nic ciekawego. Jakaś przydrożna osada. Skromne zabudowania, warsztat samochodowy, jakaś wiata …. Miejsce niezbyt ciekawe. Otwierają się drzwi. Moje pierwsze wrażenie:jest przyjemnie ciepło.Wstajęi wychodzę na zewnątrz. Przede mną wyłania się przydrożna kawiarenka. Takicaffe bar. Wchodzę do środka. Jestem nieco zmieszany, mile zaskoczony. W środku jest czysto i gustownie. Podana kawa jest dobra. Po chwili czuję, jak odzyskuję energię, jak wraca mi dobry nastrój. Kilka minut i znowu słychać pracę silnika. Podróż daje się we znaki. Nogi bolą, są opuchnięte. Siedzenia stają się niewygodne. Podnoszę wzrok. Patrzę w stronę okna. Na zewnątrz, tuż obok drogi widzę leniwie płynącą rzekę. Nie jest duża, ale płynąc wśród kamieni wydaje się jakby świeciła. To małe krople wody rozbijając się o kamienie błyszczą słońcu. Kojący widok. Chciałoby się zanurzyć. Choćby na jedną chwilkę. Wróciłem do realu. Rozejrzałem się trochę bezwiednie wokół siebie. W busie,  pomimo ogólnego zmęczenia panował sympatyczny, chwilami wręcz przyjacielskinastrój. Raz na jakiś czas słychać było głos czarnowłosej Kobiety: „Czy ktoś chce ogóreczka…..”, „… A może marchewki…”. Absolutny hicior. Pokarmu miała chyba dla całej naszej wesołej wycieczki na kilka dni. Ania, bo tak miała na imię ta „dziwna” ziemska istota zapadła mi w pamięć na długo. Mniej więcej na tym etapie podróży powstała nowa jednostka miary, czyli 1 Kozak. Gdyby ktoś się mnie zapytał ile to jest ten 1 Kozak, to odpowiedziałbym szybko i bez zastanowienia: 300 z haczykiem. Poza wspomnieniami związanymi z późniejszym nurkowaniem długo tego nie zapomnę. Jechaliśmy, jechaliśmy i dojechaliśmy. Czas nabrał dla nas nowego znaczenia. Kiedy jednak kierowca otworzył drzwi busa i wyłączył silnik zrobiło się przyjemnie. Jeszcze kilka chwil i hotel stał się rzeczywistością. Trzymając klucze w dłoni ruszyłem z bagażami po schodach na II piętro. Otworzyłem drzwi, położyłem na podłodze walizki i z rozkoszą położyłem się na łóżku. Prawdę powiadam, że było to piękne uczucie. Kres naszej podróży. Leżałem dłuższą chwilę. Bez ruchu. Ale jak długo można leżeć bez ruchu. Zżerała mnie ciekawość. Wziąłem żoneczkę za rękę i wyruszyliśmy na zwiedzenie celu naszej podróży – Petrovac. Jest to niewielkie, stare miasto położone na czarnogórskim wybrzeżu Adriatyku, które otrzymało swoją nazwę w 1919 roku na cześć króla Piotra I Karadordeica. Nie wdając się w historie dodam tylko, że patrząc na okoliczne budynki ma się nieodparte wrażenia długiej historii tego regionu. W zatoce, przy której leży Petrovac znajdują się dwie wysepki- Katic i SvetaNedjelja, a na jednej z nich znajduje się mała kaplica, którą, jak głosi legenda, wybudował rozbitek w podziękowaniu za uratowanie życia. Następnego dnia miałem się dowiedzieć, że oto właśnie rejon naszych podwodnych wędrówek. Wieczór. Lekki wiatr zmusza nieco rozleniwioną wodę do wysiłku. Ona kołysząc się uderza delikatnie o brzeg. Powstaje kojący dla ucha szum. Szum morza. Z hotelowego tarasu, na którym siedzi grupka ludzi słuchać go wyraźnie. Siedzą i słuchają jakiegoś Gościa. Ze strzępów słów zrozumieć tylko, że „Jutro…, głębokość…, 2 nury…..”. Krótko, rzeczowo i na temat. Mija jeszcze kilka minut i siedzący do tej pory ludzie rozchodzą się. Rano pełna gotowość. Wszyscy zjawiają się punktualnie na przystani. Ostrożnie wchodzą na pokład naszego morskiego „okrętu”. Każdy znajduje dla siebie kawałek wolnego miejsce. Mija kilka chwil i płyniemy. Kilka minut później wciągamy na siebie nasz nurkowy osprzęt. Podział na grupy i po chwili cała grupa jest już w wodzie. Ruda daje znak do zanurzenia. Zanurzam się. Powoli, nieco bezwładnie znikam pod powierzchnią wody. Ogarnia mnie dziwne uczucie. Oddycham. Oddycham pod wodą. Swobodnie, jak ryba (no, może taka trochę tłuściutka rybka). Jeszcze kilka sekund i jestem w świecie, w którym człowiek jest jednak tylko gościem. Kilka ruchów płetwami i skręcam głowę w stronę partnera. Widzę Małgorzatę. Płynie swobodnie. Jest OK. Przypomniały się zasady bezpieczeństwa, których uczono mnie podczas kursu. Odpowiedzialność za drugiego nurka. Podwodny świat wydaje się nieco szary. Wystarczy jednak zaledwie  błysk światła latarki, żeby zamienił się w zaczarowany ogród. Setki roślin, małych i większych morskich zwierząt, których nazw nawet nie znam. Zresztą i po co. Skupiam się na podziwianiu. Prawdziwy cud świata.Wszystkie nury przyniosły ciekawe doznania. Była ciemna jaskinia, przeżyłem pokonywanie sieci rybackiej, zawisłem przy pionowych skałach z powoli płynącymi ławicami ryb, widziałem pola zieleni, które kołysały się jakby wiatr hulał pod wodą. Byłem zadowolony. Jeżeli ktoś twierdzi, że nurkowanie to poważna sprawa to oczywiście się zgadzam. Chociaż, jeżeli ktoś podczas nurkowania pokazuje Tobie cudowne znalezisko i … podsuwa pod oczy kran dwugałkowy, chromowany, lekko zębem czasu naruszony to trudno zachować kamienną twarz. Ech, ta Ruda Agnieszka. Prawdziwy żartowniś. Poza podziwianiem cudów podwodnego świata, jest jeszcze chęć skorzystania z uciech zwykłych ludzi. Zaspokojenia potrzeb przyjemnych. Dopisało mi szczęście. Oto spotkałem pokrewne duszyczki. Grzegorza i Małgorzatę. Regionalna kuchnia absolutnie mi odpowiadała. Dzięki nowo poznanym przyjaciołom zapamiętałem: Gambasy, cevapcici, plejskavica, sałatka šopska. Jęzor można połamać na niektórych nazwach, ale smak potraw pozostał do dzisiaj. Good news. Będzie taniej. Noooooo, i życie znowu stało się piękne. Drżyjcie gambasy i sałatki šopskie. Tego dnia wieczór był naprawdę miły. Szkoda tylko, że po raz drugi taniej już nie będzie ☺ Tak się kończą wspomnienia z Czarnogóry. Ktoś być może powie: krótkie, ale….  Przeżyłem lub przeżyliśmy to, co mieliśmy przeżyć. Wykorzystaliśmy nasz czas najlepiej jak umieliśmy. Być może kolejne wspomnienia będą dłuższe, ale na pewno będą już inne. Jak mawiał kolega Grzegorz „W tych okolicznościach przyrody” wycisnęliśmy wszystko, co dało się wycisnąć z naszego pobytu. Z całą pewnością każdy z uczestników naszej wyprawy zakładał, że będzie absolutnie wspaniale, i było. Nasze życie to szereg krótkich lub dłuższych chwil, jeżeli jest ich wystarczająco dużo mogą stworzyć historię, której wspomnienie będzie trwać długo w naszej pamięci. Chwile przyjemne tworzymy sami poprzez uśmiech, życzliwość lub bezinteresowność. W Czarnogórze tego wszystkiego z całą pewnością nie zabrakło. Na koniec można zadać sobie pytanie: Czy warto wracać w takie miejsca jak Petrovac? Odpowiedź jest prosta. Wystarczy raz pojechać, a odpowiedź sama się nasunie.