MALTA 2014

Wspólnie spędzone chwile. Nie można ich zatrzymać, bo czas gna nieubłaganie, ale można ich nie utracić. My na zawsze będziemy mieli je w naszej pamięci i nawet kiedy wspomnienia zaczną blednąć, o wszystkim przypomni nam ponad 60 GB materiałów photo& video :). Trzy kamerki (dwie znakomite i jedna, no cóż …na ten fakt spuścimy zasłonę milczenia, gdyż tekst ten nie zawiera lokowania produktu) towarzyszą nam właściwie w sposób ciągły. Dzień przed wylotem z Gdańska do sieci trafia krótki film maltańskich korespondentów, naszych ludzi ze stolicy, którzy dzielnie przeprowadzali rekonesans. Wieje, fale rozbijają się o skaliste brzegi, a oni sami ledwo stoją na nogach. I wtedy, dosłownie dzień później nastaje cisza, a słońce rozświetla bezchmurne niebo, gdy stopy swoje na płycie lotniska stawiają po kolei : Kozak (Mr. Muscle), Aga (twarz znanej firmy produkującej sprzęt nurkowy), Wiktor (człowiek o wielu imionach), Jurek Jerzy (ksywka operacyjna Octopus) oraz dwie zaprzyjaźnione stopy z zachodniopomorskiego. Wieczorem dołączają do nas wysmagani wiatrami Asia i Arek, którzy podczas naszej absencji znaleźli schronienie w pobliskim barze przy dźwiękach muzyki oraz wokalu wiecznie żywego Elvisa.

Nury na wrakach

Zanurzamy się, a one tam po prostu są, majestatycznie spoczywają na dnie. Czujemy się wyróżnieni, tak jakby cierpliwie czekały tylko na nas. Schodzimy coraz głębiej, a one są coraz wyraźniejsze i wtedy kątem oka dostrzegamy, że nie jesteśmy tu sami (wraki dziennie odwiedzają dziesiątki zainteresowanych, chociaż nadal oczywiście to my jesteśmy wyjątkowi 🙂 ). Gdyby ktoś patrzył z pewnej perspektywy dostrzegłby tnących toń wodną płetwonurków, pędzących jak dzik w sosny, by pazernie nacieszyć się chwilą. Krótką chwilą, która pozwala poczuć się jak prawdziwy odkrywca. I tylko wskazania na manometrze po wynurzeniu świadczą o tym jak bardzo powiedzenie „podziwiać coś z zapartym tchem” nie ma tutaj zastosowania.

Gozo

Podróż promem nierozerwalnie kojarzy mi się z pracą, niestety, trudno więc o zachwyt. Bezlitośnie dokonujemy wizualnej kontroli sprzętu ratunkowego, jakości prac stoczniowych, kładzionych spoin (tak tak, na tym też się znamy). Wnioski – mało krzepiące. Do tego wszystkiego należy dodać niezapomniany smak serwowanej w promowej kafeterii kwaśnej siekiery, bo nazwanie tego płynu kawą jest sporym nadużyciem. Chociaż pretensje możemy mieć tylko do siebie. Uśpiliśmy czujność, nie analizując faktu, iż żaden z siedzących nieopodal lokalesów owego trunku nie spożywał. Natomiast sama wyspa ze swoim surowym skalistym krajobrazem wywiera niesamowite wrażenie. Prawie takie samo jak wielkie kręcone czekoladowo-śmietankowe lody z podrzędnej budki, którymi delektujemy się umazani na twarzach jak małe dzieci na odpuście parafialnym.

Ułańska fantazja

Tak należy nazwać to, co opanowało niektórych podczas jazdy wypożyczonymi skuterami. Ruch lewostronny daje się we znaki, ale jest jedynie dodatkowym wyzwaniem. Docieramy do Valletty, gdzie nadprzyrodzoną mocą Asia, Arek i Kozak powstrzymują działanie fontanny na jednym z głównych placów starego miasta. Wieczór kończymy w Rabacie na króliku w zaprzyjaźnionej rodzinnej restauracji. Podano również przepyszne przystawki – domową bruschette oraz tagliatelle z ricottą (w wolnym tłumaczeniu bułkę z pomidorem i pierogi z serem  ). 

Popeyevillage

Skuterami docieramy krętą drogą do krawędzi skał, z których rozpościera się widok na Popeyevillage. Wioskę wybudowano na potrzeby produkcji filmu z 1980 roku. Film przeszedł bez echa, malownicza wioska pozostała, stając się atrakcją turystyczną głównie dla rodzin z dziećmi. Chociaż jak się okazuje nie tylko … W centrum osady, nieopodal baru w którym czekał na nas smakowity poncz, spotykamy szaloną animatorkę Olive. Zdecydowanie uwagę dziewczęcia przykuwa atletyczna sylwetka wiadomo kogo (stąd przydomek Mr. Muscle). Fascynacja ta skutkuje angażem całej dzielnej ekipy Seawave do filmu akcji. Ucharakteryzowani wyginamy śmiało ciało na planie. Nieskromnie stwierdzam, iż bezapelacyjnie uratowaliśmy tę produkcję (Bestseller zakupiliśmy za 7 euro i dostępny jest on w wideotece Seawave).

Gastronomiczne podboje

Ciężko jest wybrać kulinarny top tego wyjazdu. Kandydatów jest sporo, chociaż żółta koszulka lidera należy się chyba octopusowi. Po kilku nieudanych próbach spożycia czegoś zacnego na mieście, podejmujemy decyzję, iż najbezpieczniej jest ugotować coś w zaciszu naszych apartamentów. Szef kuchni poleca makaron! W różnych odsłonach, w wielu odsłonach. Tak wielu, na ile można sobie pozwolić gotując 4 duże opakowania spaghetti. Bezkonkurencyjna okazuje się jednak słodka odsłona naleśników z lodami, słodkim i soczystym mango oraz nutellą (oczywiście na stole pojawia się jeszcze wersja na słono z nieśmiertelną parówką – potrawa godna kuchni Masterchef). Szczytem kulinarnych zdolności są również śniadania z gwoździem programu w postaci grzanek z jajkiem, czyli tak dobrze znanego nam smaku z dzieciństwa (Dzięki Jurek!). Malta 2014 to magiczny czas, choć pewnie byłyby nim jeszcze bardziej gdyby nie konieczność codziennego podrywania organizmu bladym świtem. Pomimo porannych godzin dzień w dzień wyruszaliśmy po dreszcz emocji, z iskrą w oku i pragnieniem przeżywania niezapomnianego, coraz to więcej i więcej. Każde z nas, na swój sposób, stworzyło niepowtarzalny nastrój tego wyjazdu i choć będzie to bezczelną autopromocją, to jednak stwierdzam, iż osiągnęliśmy w tej dziedzinie mistrzowski poziom 🙂

Dzięki bardzo!!!

* tekst napisany w całości przez Asie Maj – dzięki wielkie!!!